Karkonosze 4 - 7 marca 2000


Do Karpacza dojechałem w sobotę rano, na początek chciałem zwiedzić Świątynię Wang, ale ze względu na wczesną porę była jeszcze zamknięta. Postanowiłem więc wyruszyć w góry, wybrałem się czerwonym szlakiem na Śnieżkę, za schroniskiem nad Łomniczką była tablica, że szlak jest czasowo zamknięty ze względu na lawiny. Przede mną szło dwoje ludzi, ale zawrócili, powiedzieli mi, że było tam bardzo strono. Doszedłem do tego miejsca gdzie oni doszli, popatrzyłem na trasę jaka mnie czeka, no i stwierdziłem, że samobójcą to ja nie jestem, nie będę się pakował w jakiś lawiniasty teren. Postanowiłem nie iść szlakiem tylko pójść z boku teren zadrzewionym, a wyżej kosodrzewiną. Niestety ugrzązłem na tym zalesionym zboczu na ponad godzinę, śniegu było po kolana i strasznie ciężko się w nim szło. Kiedy wyszedłem z rejonu zadrzewionego, szło się całkiem dobrze był tam twardy zmarznięty śnieg w który się nie zapadałem. Ale za to wiał silny wiatr i nacinał na mnie zmrożonym śniegiem, tuż przed samą Śnieżką wiało tak silnie że jakbym nie miał plecaka i kijków to chyba bym fruwał. Widoki na szczycie Śnieżki były wspaniałe, piękne oszronione chatki, wyglądały jak z bajki.

Gdy schodziłem ze szczytu na dół miałem niestety też wiatr prosto w twarz. Postanowiłem udać się na nocleg do Strzechy Akademickiej. Wiatr sypiący w twarz zmrożonym śniegiem był niemiłosierny, zasypywało mi okulary, tak że prawie nic nie widziałem. Doszedłem do miejsca gdzie krzyżowały się 2 szlaki i jeden z nich skręcał do Schroniska Strzecha Akademicka. Spotkałem tam człowieka, który przyszedł z innej strony, ale też zmierzał do schroniska, w ogromnej śnieżycy ledwo go zauważyłem. Powiedział mi że spotkał kogoś po drodze, i ten ktoś powiedział mu, że tego dnia w Strzesze Akademickiej urządzają jakieś wesele i schronisko jest nie czynne. Więc wspólnie postanowiliśmy się wybrać do schroniska Samotnia Powoli zaczęło robić się ciemno, zaświeciliśmy więc czołówki. Było ciemno, zimno i nie wiadomo jak jeszcze daleko, zdjąłem okulary zdrapałem z nich lud i dopiero zacząłem coś widzieć. Po długich minutach wędrówki zobaczyliśmy w końcu światła Strzechy Akademickiej, ucieszyliśmy się, bo stamtąd do Samotni było już tylko jakieś 15 min. Gdy tam doszliśmy, byliśmy bardzo uradowani, że to już, i że będziemy mogli się w końcu rozgrzać. W schronisku nie było już wolnych miejsc więc musieliśmy przenocować na podłodze na karimatach.

Następnego dnia była niedziela, postanowiłem więc zejść na mszę do kościoła do Karpacza. A następnie wrócić w góry, pogoda tego dnia była bardzo ładna, tylko z chwilowymi zachmurzeniami. Postanowiłem przejść do Schroniska Odrodzenie, do skały Słonecznik szło mi się całkiem nieźle, zatrzymałem się przy niej żeby coś zjeść, nalałem sobie napoju do kubka, po 1 min. był on już lodem który musiałem wyrzucić z kubka. Później szedłem czerwonym szlakiem, wiał silny boczny wiatr, w wyniku czego odmroziłem sobie 2 palce u lewej ręki. Po zmierzchu dotarłem do schroniska Odrodzenie, okazało się, że byłem tam jedynym gościem.

Kolejnego dnia widoczność była tak fatalna, ze na 15 - 20 m nic nie było widać, jak poprzedniego dnia wieczorem dochodziłem do Odrodzenia widziałem obok czeskie schronisko bardzo dobrze, a tego dnia zobaczyłem je dopiero gdy byłem w odległości może 5 czy 10 m. Gdyby nie tyczki wyznaczających szlak, to raczej nie dałoby się w ogóle tamtędy iść. Szedłem i na 15 - 20 metrów nic nie było widać oprócz tyczek, wszędzie dokoła było biało i mgliście, w takich warunkach nigdy nie chodziłem wcześniej. Dopiero pod koniec dnia przejaśniło się, że było w ogóle cos widać. Doszedłem do schroniska na Szrenicy, wyglądało bardzo pięknie, było całe oszronione. Następnego dnia tez nic nie było widać, dopiero jak schodziłem do Szklarskiej Poręby to trochę się rozjaśniło. Na sam koniec udało mi się zobaczyć wodospad Kamieńczyk.

Mimo poniesionych uszczerbków na zdrowiu w postaci odmrożeń wyjazd uważam za udany, i nie żałuję że się na niego wybrałem, było to dla mnie jakieś kolejne nowe doświadczenie.

Kliknij na zdjęcie
aby je powiększyć


© Paweł Mitura