Marmolada 29 kwietnia - 3 maja 2006


Na wyjazd wybraliśmy się w 5 osób: Mateusz, Tamara. Boguś, Robert i ja. Naszym głównym celem była Marmolada (3342 m). Żeby dojechać jak najszybciej wybraliśmy trasę dojazdu do Włoch przez Niemcy, bardzo zaskoczył nas padający w Niemczech śnieg. Kiedy dojechaliśmy na granicę austriacko-włoską na przełęcz Brennero było zupełnie biało prawie jak w zimie a w Canazei i Albie leżała spora warstwa śniegu który dopiero co spadł. Sytuacja pogodowa nie nastrajała nas optymistycznie, jednak następnego dnia zrobiła się ładna pogoda i koło południa wyruszyliśmy w góry w kierunku schroniska Contrin, ze względu na głęboki śnieg w którym się zapadaliśmy droga zajęła nam kilka godzin. Mieliśmy dojść pod Marmolade, jak najdalej się da i tam rozstawić namioty, jednak wygrała opcja przespania się na łóżkach w schronie zimowym przy schronisku w zamian za wcześniejsze wyjście następnego dnia. Co jakiś czas było słychać i widać spadające lawiny, po świeżym opadzie śniegu z poprzedniego dnia, nie nastrajało to dobrze, ale byliśmy dobrej myśli, że wszystko co miało polecieć spadnie tego dnia, a następnego już nie będzie lawin.

Kolejnego dnia wyszliśmy o 5 rano z myślą wejścia na Marmoladę, było jeszcze ciemno i kłębiły się chmury, widoczność była bardzo marna. Po jakimś czasie zaczęło robić się widno i chmury również zaczęły opadać. Początkowo poruszaliśmy się w miarę szybko, ale gdy doszliśmy do bardziej stromszych odcinków drogi nasze tempo gwałtownie spadło, trzeba było wyciągnąć czekany i zacząć wspinaczkę do góry, w głębokim śniegu sprawiała ona nawet spore trudności. śnieg nie był już sypki, słońce świecące mocno poprzedniego dnia zmieniło jego konsystencje, więc nie było obaw, że coś może na nas polecieć. Po dojściu do żlebu wiodącego na przełęcz na której znajdował się początek via ferraty na Marmoladę założyliśmy na siebie nasz wspinaczkowy ekwipunek. Zaczęliśmy podejście na przełęcz, było tam stosunkowo stromo więc wymagało to sporego wysiłku, zmienialiśmy się więc co jakiś czas przy torowaniu w głębokim śniegu. Przy którejś z kolei zmianie Tamara szła jako pierwsza i po kilku minutach zostawiła nas daleko w tyle, pomknęła sobie w górę jak kozica, my natomiast podchodziliśmy bardzo wolno zapadając się przy każdym kolejnym kroku po uda.

Kiedy doszliśmy do miejsca gdzie były pierwsze szczebelki via ferraty było koło 11.00. Podzieliliśmy się na dwa zespoły, w pierwszym byłem ja z Tamarą, a w drugim Boguś z Mateuszem i Robertem. Szedłem jako pierwszy, kiedy pokonałem pierwsze 5 m ferraty okazało się że dalszy jej odcinek jest cały pod śniegiem. Kilka metrów dalej zobaczyłem fragment wystającej spod śniegu liny, zacząłem wspinać się w tamtym kierunku, musiałem przejść na drugą stronę przełęczy pokonując bardzo eksponowany odcinek z nachyleniem około 70 stopni, z wielkim lękiem ale zrobiłem to. Udało mi się odgrzebać kawałek metalowej liny i kotwę do której była przymocowana, dalsza jej część wiodąca w górę była głęboko pod śniegiem. Dalej do góry miałem prawie pionowy odcinek, śnieg na wierzchu był sypki i nie trzymał się kupy, musiałem czekanami zgarnąć sypką warstwę śniegu, żeby się z nim nie zsunąć podczas wspinaczki. Odniosłem wrażenie że jest to najtrudniejsza i najbardziej niebezpieczna wspinaczka z jaką do tej pory miałem do czynienia, powiedziałem sobie wtedy: "to jest pierwszy i ostatni raz, więcej się na coś takiego nie piszę". Po pokonaniu kilkumetrowego pionowego odcinka zobaczyłem skałę i wystającą z niej kotwę, założyłem stanowisko i zaczekałem tam na Tamarę. Dalszy odcinek do góry nie był zbyt stromy, można było po nim normalnie iść, gdzieniegdzie było widać metalowe liny, w które można było się wpinać. Ale po jakimś czasie liny zniknęły pod śniegiem, kilkadziesiąt metrów wyżej zobaczyliśmy fragment via ferraty i kontynuowaliśmy wspinaczkę w tamtym kierunku. Kiedy tam dotarliśmy nie było dalszych odcinków via ferraty ani u góry ani z boku. Intuicyjnie postanowiłem wybrać odcinek do góry mając nadzieję, że kawałek wyżej będzie dalszy odcinek ferraty. Musiałem wspinać się znów po bardzo stromym odcinku z nachyleniem 70 stopni i długością zbocza kilkuset metrów. Postanowiłem, nie myśleć o tym co jest za moimi plecami, i nie patrzeć w dół, ułatwiło mi to wspinaczkę na tym trudnym odcinku. Powyżej był odcinek z drabinkami do którego dojście nie było zbyt trudne. Po pokonaniu drabinek doszliśmy do skał nad którymi zaczynała się grań Marmolady. Było to miejsce do którego przed laty w lutym dotarliśmy najwyżej. Kontynuowaliśmy wspinaczkę do góry do kolejnych fragmentów ferraty wystających spod śniegu.

Kiedy znaleźliśmy się już na grani okazało się że są na niej straszne nawisy a ferraty nie było w ogóle widać spod śniegu. Mając nadzieję, że tak jak do tej pory znajdowałem miejsca gdzie można było zakładać stanowiska, będzie tak i dalej, niestety na kolejnych kilkudziesięciu metrach był tylko śnieg. Musiałem tam poruszać się bardzo ostrożnie, po prawej stronie miałem nawisy, które mogły być na 2-3 metry szerokie, za nimi była północna pionowa ściana Marmolady natomiast z 500 m, a po lewo miałem zbocze o nachyleniu 60-70 stopni spadające kilkaset metrów w dół. Doszedłem do miejsca z którego było widać dalszą część drogi na grani, niestety ferraty widoczne były dopiero jakieś 200 m dalej, żeby tam dotrzeć trzeba by było pokonać bardzo eksponowane odcinki przy paskudnie wyglądających nawisach. Nie mieliśmy szabli śnieżnych żeby móc się asekurować w takim terenie, uznałem że dalsza wspinaczka jest zbyt niebezpieczna i nawet jakbyśmy chcieli ją kontynuować to dotarcie na szczyt i powrót z niego zajęły by nam pewnie całą noc. Wspólnie z Tamarą podjęliśmy więc trudną decyzję o odwrocie.

Zaczęliśmy więc schodzić na dół, szło to zdecydowanie szybciej niż wspinaczka do góry, po pewnym czasie doszliśmy do Bogusia, Mateusza i Roberta, byli oni przekonani, że wracamy już ze szczytu, musieliśmy wyprowadzić ich z błędu. Zanim zapadł zmierzch udało się nam wszystkim zejść poniżej przełęczy skąd można było dalej bezpiecznie schodzić w dół. Wydawało się że pozostał nam już prosty odcinek do powrotu pod schronisko, a jednak gdy zrobiło się już zupełnie ciemno znajdowanie drogi robiło się dość trudne, gdyż co jakiś czas dochodziliśmy do końca stromego zbocza i trzeba było szukać jakiegoś łagodnego zejścia. Po kilku godzinach dotarliśmy pod schronisko, byłem tak zmęczony, że nawet nie miałem ochoty na jedzenie. Widząc jakie były warunki śniegowe nawet nie planowaliśmy jakiegoś wyjścia wyżej na kolejny dzień. Kiedy się wysapaliśmy i najedliśmy udaliśmy się w drogę powrotną do Alby. Byliśmy bardzo zaskoczeni, bo znaczna ilość śniegu który leżał na drodze przed dwoma dniami zdążył już stopnieć. Po spakowaniu się do samochodu wyruszyliśmy w drogę powrotną do Polski, pogoda tego dnia nie była najlepsza nie można więc było zbytnio popodziwiać piękna otaczających nas gór.

Było to moje drugie podejście do Marmolady, okazało się że warunki na początku maja były dużo trudniejsze i niebezpieczniejsze niż na poprzednim wyjeździe w lutym. Nie jest to góra dla której warto się zabijać, zawsze można na nią jeszcze wrócić, ale o innej porze roku, kiedy ferrata nie jest zasypana śniegiem.

Kliknij na zdjęcie
aby je powiększyć


© Paweł Mitura