Tatry 20 - 21 marca 1999


Był to krótki weekendowy wyjazd, miał on głównie na celu odbycie szkolenia, przed wyjazdem na Mont Blanc. Gdy zajechaliśmy do Zakopanego było ładnie, ale kiedy byliśmy przed południem w okolicach Hali Gąsienicowej zrobiło się mgliście, tak że wchodzenie na jakiś szczyt było nierealne. Przeszliśmy przez Czarny Staw i kawałek dalej zobaczyliśmy kilkumetrowy lodospad, postanowiliśmy więc powspinać się po nim. Najpierw weszliśmy na niego z boku po skale i zaczepiliśmy linę, a później zaczęliśmy się po nim wspinać. Było to wspaniałe uczucie, ale były momenty ze brakło już sił w rękach żeby uderzać czekanem i wbić go w lód, też bolały trochę stopy, bo na nie rozkładał się ciężar całego ciała, trzymanego na przednich zębach raków wbitych w lód.

Po zakończeniu wspinaczki postanowiliśmy, że będziemy nocować w śnieżnej jamie, dwóch innych kolegów spało tak poprzedniego dnia. Niestety ich jama nam się nie podobała, wiec wykopaliśmy swoją - zajęło to nam 2 bite godziny, była wielkości namiotu, dobrej dwójki. Było w niej o tyle wygodnie, ze do gotowania można było "czerpać" śnieg ze ścian. Okazało się że zostawiliśmy zbyt cienką warstwę sufitową, podczas gotowania para szła do góry, na początku zaczęła się robić mała dziurka, później większa jak puszka po konserwie, a na koniec dziura powyżej 30 cm. Próbowaliśmy ją jakoś łatać, ale niestety powiększała się bardziej. Poszliśmy więc spać do jamy wykopanej dzień wcześniej przez innych kolegów. Muszę przyznać, że porównując tę noc z nocami w namiocie - to w jamie było cieplej.

Następnego dnia udaliśmy się do reszty naszych kolegów i wszyscy razem trenowaliśmy chodzenie zespołu wiązanego liną, oraz upadki na zboczu i hamowanie czekanem, które to wszystkim bardzo się podobały.

Mimo, że wyjazd był krótki i pogoda niezbyt dopisała byłem z niego zadowolony, poznałem nowe doświadczenie - jamę śnieżną.

Kliknij na zdjęcie
aby je powiększyć


© Paweł Mitura